We właśnie zakończonym spotkaniu Mazur pokonał warszawską Olimpię 1-0. Po spotkaniu na średnim poziomie ligowym, gola na wagę 3 punktów strzelił dla Mazura... obrońca gości...
To nie był ładny mecz. Rozgrywany był tuż po zakończeniu żałoby narodowej i rozpoczął się od minuty ciszy w hołdzie pochowanemu papieżowi. Pogoda również nie dopisała. Od początku zawody odbywały się przy zachmurzonym niebie, a w 2 połowie zaczął także pokrapywać deszcz. Najbardziej jednak nie dopisała dzisiaj dyspozycja warszawskich arbitrów tego spotkania. I w tym ostatnim zdaniu naprawdę nie ma dużej przesady. Aż ciśnie się do ust stwierdzenie, że gdyby nie bramka samobójcza, ten mecz musiałby zakończyć się podziałem punktów. Ale po kolei....
Pierwsza połowa była dość wyrównana. Z początku obie drużyny grały uważnie w obronie, potem częściej w środku pola. Kilka dobrych wrzutek za plecy obrońców nie wykorzystał Zegarek, ale i goście próbowali atakować. W końcówce tej części gry Mazur przycisnął, a goście wyraźnie grali z kontry, licząc na to, że jedyny wysunięty napastnik "coś strzeli". Najdogodniejszą sytuację miał Głąbicki, który stojąc tyłem do bramki, chciał chytrym strzałem zaskoczyć bramkarza Olimpii. Niestety piłka przeleciała nad poprzeczką. Natychmiast goście przeprowadzili kontrę i po niepewnej interwencji zmuszonego do wyjścia z bramki Kossiego, mogli objąć prowadzenie. Warto jeszcze wspomnieć sytuację Poszala, który po podaniu z kornera, mógł strzałem z linii pola karnego strzelić "gola do szatni".
Druga połowa rozpoczęła się od ataków Mazura, a na trybunach pojawiła się grupa kibiców dopingująca gości. Sędzia liniowy raz po raz (tak jak przed przerwą) mylił się, pokazując z uporem maniaka pozycję spaloną. Główny arbiter za to karał kartkami, jedynie naszych piłkarzy, chociaż spokojnie mógł także pokazać tyle samo kartoników rywalom. W tej części gry Mazur osiągnął przewagę. Wkrótce trener dokonał zmian, z których najważniejszą była wymiana Zegarka na Przybysza. I choć "Wacek" rozruszał trochę linię napadu, to był widoczny w jego grze brak treningów, gdyż często piłka się go nie chciała słuchać. Liczne wrzutki za pleców obrońców powinny się zakończyć prowadzeniem. Niestety, napastnicy nie grzeszyli skutecznością - zbyt lekki strzał Głąbickiego i nieudane rajdy Przybysza.
Kolejna wrzutka sprawiła, że na czystą pozycję wyszedł Święty i został ewidentnie sfaulowany przez obrońcę. Wszyscy widzieli ten faul, wszyscy... prócz sędziego. Wydawało się, że ten mecz musi skończyć się remisem. "Oliwa jest jednak sprawiedliwa" - mówi piłkarskie powiedzenie. W 71 min. kolejne dośrodkowanie Mazura z prawej strony boiska, odbił strzałem głową obrońca Olimpii Wasiłkiewicz, a piłka przelobowując bramkarza wpadła do siatki. Trener Olimpii szybko zdjął z boiska niefortunnego strzelca i Olimpia ruszyła do odrabiania strat. Mazur w zamian przeprowadził kilka źle rozegranych kontr. I tak było już do końca spotkania. Jeszcze na sam koniec meczu arbiter, wywołując konsternację, podyktował wolnego "z rękawa" z narożnika pola karnego, potem raz jeszcze ukarał naszego piłkarza kartką (Zieliński) i zakończył mecz odgwizdując zwycięstwo karczewian.
Mazur Karczew - Olimpia Warszawa 1:0 (0:0)
Bramka: Wasiłkiewicz (samobójcza 71)
Mazur: Kossougbo - Końko, Wójcik, Trzaskowski, Głąbicki (41 ż), Poszalski, Saliou (65 Milewski), Rzeszotek (29 ż) (49 Kopeć), Zieliński (89 ż), Zegarek (57 Przybysz), Świętochowski
+++
Po meczu doszło do rzeczy niesłychanych. Drugą żółtą kartkę otrzymał Zieliński, a czerwoną Przybysz!
Czytaj Więcej: TUTAJ